banner banner banner
W Letnim Słońcu
W Letnim Słońcu
Оценить:
Рейтинг: 0

Полная версия:

W Letnim Słońcu

скачать книгу бесплатно

W Letnim Słońcu
Emmanuel Bodin

Franck poznaje Swietłanę w podziemnym korytarzu paryskiego metra. Żadne z nich nie wie jeszcze, że to początek trudnej miłości. Wzajemne pożądanie, ale też niepewność i wahanie nieuchronnie prowadzą do cierpienia.

Emmanuel Bodin

W letnim słońcu

Powieść

Przełożyła Agnieszka Kwasow

© Emmanuel Bodin, 2016-2017

Francuska oryginalna wersja

Oaristys Édition

© Agnieszka Kwasow, 2018

Tłumaczenie na język polski

Ilustracja: Che-for-cherry / Shutterstock

Wszelkie prawa do zwielokrotniania, adaptacji i tłumaczenia, pełne lub częściowe zarezerwowane dla wszystkich krajów.

Miłość to irracjonalna siła. Zjawia się znikąd, niespodziewanie. Kto wie, może spotkasz ją nawet jutro?

    Haruki Murakami

Dla Ciebie…

Rozdział 1

Tego ranka poczuł nagle, że to banalne pożegnanie zmieniło się w złowróżbną chwilę rozstania. Pomyślał, że to ostatni raz, kiedy może ją pocałować, trzymać za rękę i odprowadzić do domu. Zanim zniknęła za ciężką bramą wejściową, zdążyła jeszcze przesłać mu pocałunek – zaledwie zwykłe muśnięcie dłoni w jego kierunku. To go zdziwiło, ale pod wpływem impulsu odpowiedział tym samym – mogło się wydawać, że są kochankami, dla których myśl o rozłące na jeden dzień jest nie do zniesienia. Gdy dotarł do niego dramatyzm sytuacji, poczuł, że ma zamglony wzrok: kobieta, którą kocha, zamierza go opuścić. Wiedział, że już więcej jej nie zobaczy. Czy spostrzegła jego smutek? Miał nadzieję, że nie. Dlaczego miałaby myśleć, że jest w ponurym nastroju? Pozornie nic nie wskazywało na ich rychłe rozstanie. Ale dało się to wyczuć, jak ulotny zapach w powietrzu, przemożna woń potężnej trucizny, której działania nic już nie zatrzyma. Nie odezwał się, bo wciąż miał nadzieję, że się myli. Cokolwiek zrobi, klamka zapadła. Ze zwieszoną głową pokonał z wolna dziedziniec i zaczął się oddalać od jej domu. W głowie zaświtała mu myśl, że musi na zawsze zapomnieć o tej dzielnicy. Powlókł się w kierunku swojej nędznej kawalerki, gdzie nie czekało na niego nic, poza dojmującą samotnością, poczuciem beznadziei i gorzkimi łzami – jego jedynym ukojeniem.

Zdążyła już go przyzwyczaić do swojej szczerej i subtelnej obecności, kiedy to regularnie sygnalizowała, co u niej słychać, a jednocześnie nie tłamsiła partnera swym codziennym nadzorem. On także był dla niej wytchnieniem, a kolejne dni naznaczał coraz to inny refren, który rozniecał jego uczucia. Odczuwał dojmujący ból – fantasmagoryczne poczucie miłości wyrwanej z piersi wraz z żywym, bijącym jeszcze sercem. Jej nieobecność, brak obok siebie dręczyły go od dwóch tygodni. Liczne próby nawiązania kontaktu zakończyły się niepowodzeniem. Wszystkie wiadomości, telefony, a nawet e-maile pozostały bez odpowiedzi. Żadnej reakcji, żadnego odzewu – pełna obojętność. Było to dla niego całkowicie niezrozumiałe. Wciąż zastanawiał się, co mogło spowodować utratę ukochanej, zwłaszcza wobec zaplanowanego wspólnie na najbliższy weekend wyjazdu do Wenecji.

A wszystko tak pięknie się zaczęło. Nic nie wskazywało, aby ten kilkutygodniowy romans miał się nagle zakończyć. Nawet jeśli od samego początku nad ich związkiem ciążyła złowróżbna data.

Poznali się w paryskim metrze. Ciasne korytarze, pospieszny ścisk ludzkich ciał… Pośrodku kłębiącego się jak w mrowisku tłumu stała ona – zagubiona kobieta, rozglądająca się rozpaczliwie we wszystkich kierunkach. Stacja była w fazie modernizacji. Nikt nie zadbał tu o oznakowanie, dlatego tylko stali bywalcy odnajdywali drogę, zaprogramowani jak roboty na bezmyślne pokonywanie codziennie tej samej trasy.

Tego dnia on był równie podenerwowany jak ona. Nie wiedział, którędy iść, chociaż przywykł już do przemierzania długich podziemnych korytarzy. Nie miał ani samochodu, ani nawet własnych dwóch kółek. Poplątane nitki tras zatłoczonych autobusów odstraszały go na tyle skutecznie, że gdy udawał się w odległe miejsca Paryża, jeździł wyłącznie metrem. Czasami, w wyjątkowo piękną pogodę, gdy odległość dzieląca go od celu nie była zbyt wielka, bez wahania pokonywał trasę na piechotę. Nie bez znaczenia w tej sytuacji była także cena przejazdu, boleśnie kłująca w oczy na biletowym blankiecie. Zdołał się również oprzeć urokowi sieci rowerów publicznych – i to wbrew temu, jak popularne stały się one w Paryżu. Również w tym przypadku oferta abonamentu nie urzekła go. Spróbował nawet kiedyś skorzystać z tego dobrodziejstwa, ale pomimo wysiłków rower pozostał niewzruszony na swoim stanowisku. Samą koncepcję uznawał za interesującą, ale dochodowość rowerowego przedsięwzięcia zamieniała tę szlachetną ideę ekologiczną w kapitalistyczny biznes. Uderzyło go, jak bardzo frustrująca jest dla niego świadomość, że decyzja polityczna – korzystna dla obywateli, lecz wcielana w życie przez żądne zysku struktury prywatne – staje się ostatecznie tylko marnym substytutem pierwotnego zamiaru, do którego milczącej i upadlającej akceptacji zmusza nas system gospodarczy.

Młoda kobieta, spostrzegłszy jego rozpaczliwe zmagania, odważyła się wreszcie podjeść i zapytać, czy on też szuka linii numer czternaście. W rzeczy samej, tej właśnie linii poszukiwał. Chciał dotrzeć do dworca Saint-Lazare, by następnie wsiąść w pociąg podmiejski. Umówił się ze Stéphanie, swoją przyjaciółką malarką. Napotkana kobieta udawała się w przeciwnym kierunku – w stronę Bercy. Od razu stwierdził, że dziewczyna jest w jego guście. Jej francuski nie był perfekcyjny – mówiła z leciutkim akcentem, który zdradzał słowiańskie korzenie. Dziewczyna szybko to potwierdziła. Przedstawiła się jako Swietłana, Rosjanka.

– Franck – rzucił krótko w odpowiedzi.

Swietłana lubiła, gdy przyjaciele zwracali się do niej Swieta. Do Paryża przyjechała trzy tygodnie temu, żeby popracować. Przerwy w pracy, która polegała na sprzedawaniu torebek w jednym ze sklepów Galerii Lafayette, zamierzała przeznaczyć na zwiedzanie pobliskich krajów. Posada sprzedawczyni nie bardzo ją interesowała, a wręcz nudziła; był to jednak jedyny sposób, aby udać się w wymarzoną podróż do Francji – dzięki temu otrzymała trzymiesięczną wizę.

Tego dnia chciała odwiedzić swoją koleżankę – Ukrainkę, która przyjechała do Francji z tych samych powodów. Miały w planach wspólny spacer po mieście, a przy okazji zakupy. Swietłana poprosiła, żeby pomógł jej wybrać właściwą drogę. Chwilę potem zdradziła, że znak zodiaku wywiera duży wpływ na jej życie. I to niekoniecznie dobry… Powiedziała, że jest spod znaku wagi, a to przecież symbol niestabilności. Zawsze ma trudności z podjęciem decyzji – zwłaszcza w ważnych momentach! Zgoda rano może do wieczora zmienić się w odmowę. Bez skrępowania objaśniała mu tajniki swojej osobowości, nie troszcząc się o to, że być może źle to wróży na przyszłość. Nie zastanawiała się też, czy wypada tak się otwierać przed obcym człowiekiem. Była naturalna i zachowywała się spontanicznie, najwyraźniej dobrze się przy nim czuła. Na widok tego chłopaka, zagubionego jak ona sama, od razu poczuła się bezpiecznie, jakby wytworzyła się między nimi pozytywna aura.

Nie mając nawet tej świadomości, Franck natychmiast wszedł w męską rolę i przejął inicjatywę. Wybrana przez niego trasa doprowadziła Swietłanę bezbłędnie do celu. Dziewczyna podziękowała mu i szykowała się do odejścia. Spychając nieśmiałość na margines swojej osobowości, Franck zadeklarował, że gdyby miała ochotę odkrywać uroki Paryża w jego towarzystwie, to chętnie posłuży jej któregoś dnia za osobistego przewodnika.

Swietłana z wahaniem odwróciła wzrok, a jej spojrzenie zdradzało, o czym myśli: jakie mogą być zamiary tego nieznajomego? Był człowiekiem poważnym czy typem awanturnika? A może chciał wykorzystać nadarzającą się okazję?

Kilka sekund później, gdy minął już efekt zaskoczenia, Swietłana uśmiechnęła się szczerze i szeroko, przystając na propozycję, którą skwitowała po prostu „Czemu nie?”. Następnie wymienili numery telefonu, po czym padły zwyczajowe uprzejmości, kiedy to para pożegnała się, życząc sobie wzajemnie miłego dnia. Na koniec uścisnęli sobie niezręcznie dłonie.

Franck ruszył w przeciwnym kierunku z uśmiechem błąkającym się na ustach, otumaniony przez szczęśliwy zbieg okoliczności, a nieświadomy spojrzeń zaciekawionych przechodniów zerkających ukradkiem w jego kierunku. Idąc, nie mógł się powstrzymać, aby stale nie przypominać sobie tej napotkanej na swojej drodze roześmianej twarzy o delikatnych rysach, emanujących łagodnością i niezwykłą czułością. Zastanawiał się, czy istotnie spotka jeszcze tę dziewczynę. Jakie są szanse, że wyrazi ona zgodę na spacer w jego towarzystwie? Uznał, że niewielkie. Zapewne chciała się po prostu pozbyć jego krępującej obecności, a kłamstwo – fałszywy numer telefonu podany jako wyraz dobrej woli – stanowiło niewielką cenę za to, by uwolnić się od niego i móc wreszcie ruszyć w swoją stronę. Może powinien od razu zadzwonić, żeby to sprawdzić, przekonać się, czy odbierze połączenie? A jeśli tak się stanie, co wtedy powie?

Myśli Francka krążyły nieustannie wokół tego tematu. Za dużo się zastanawiał, ale uznał już chyba swoje prawa do tej młodej kobiety. Od kilku miesięcy żył w celibacie, bezskutecznie próbując zapomnieć o swojej byłej partnerce. Napotkanej niebieskookiej blondynce o błyszczącym spojrzeniu udało się w oka mgnieniu, jednym uśmiechem zamącić mu w głowie. A może wynikało to z pragnienia, by po zakończonym związku przejść już do następnego etapu? Czy była to raczej zapowiedź nieoczekiwanego zauroczenia? Przez całą drogę wyobrażał sobie tę śliczną buzię, która wyłoniła się znikąd, jak szczęśliwy traf, nieoczekiwany dar losu albo partia pokera, kiedy to na samym początku wpadną ci dobre karty. Właściwie nie wiadomo, jak wszystko potoczy się dalej. Przyszłość oferuje same niespodzianki – żadnej przewidywalności. Kiełkujące pragnienia, niewinna ponęta powoli zaczynała wkradać się w jego codzienność. Drobny incydent wstrząsnął nim jak głęboki haust powietrza, nagły dopływ tlenu, wraz z którym dawna miłość powoli zaczęła się ulatniać. Czy to możliwe, aby zmiana zaszła tak szybko, czy można tak po prostu zapomnieć o kimś, kto jeszcze niedawno zajmował istotne miejsce w czyimś sercu? Nawet jeżeli wciąż pozostaje pewne ulotne, lecz niezatarte echo dawnego uczucia.

Kiedy Franck przybył do swojej przyjaciółki, nie mógł – ani nie chciał – powstrzymać się od opowiedzenia Stéphanie o tym niespodziewanym spotkaniu. Wtedy to natychmiast całe, trwające zaledwie kilka minut, zdarzenie stanęło mu przed oczami. Niebezpiecznie było pokładać zbyt wielkie nadzieje w tak krótkiej rozmowie, która być może nie będzie miała żadnego ciągu dalszego. Ta młoda kobieta olśniła go przy pierwszym kontakcie. Stéphanie była na bieżąco z rozczarowaniami, których doznał jej przyjaciel. Wydawało się, że podziela jego zachwyt i również pragnie, aby był to początek pięknej historii, o ile zdecyduje się na ponowne spotkanie z dziewczyną. Poradziła mu jednak, by nie przywiązywał do tego zbyt wielkiej wagi, zanim dojdzie nie do czegoś konkretnego.

Franck poznał Stéphanie wiele lat temu przez czat w Internecie. Pierwsze wrażenie było korzystne dla obydwu stron, oboje postanowili jednak zachować dystans. W ten oto sposób rozwinęła się między nimi przyjaźń i wzajemna sympatia.

Stéphanie to drobna brunetka – jej wygląd stanowił przeciwieństwo powierzchowności Swietłany. Bez wątpienia była czarująca, co przyciągało mężczyzn, zwłaszcza jeśli byli wolni, jak Franck, gdy się poznali. Na Francku duże wrażenie zrobiła jej inteligencja, z drugiej jednak strony przeszkodą okazał się nałóg – Stéphanie bardzo dużo paliła. Nieprzyjemna woń tytoniu była dla Francka odpychająca – duszący i drapiący w gardle zapach, nie do wytrzymania na dłuższą metę. Początkowe pożądanie przerodziło się w ciągu kilku pierwszych tygodni w koleżeńską zażyłość. Wspólnie spędzone chwile dawały im dużą przyjemność, gdyż łączące ich podobne gusta stanowiły okazję do interesującej rozmowy na temat kina, sztuki i literatury. Kilkakrotnie, w takie wieczory jak dzisiejszy, nadarzyła się okazja, by ją przelecieć, ale Franck nie wykorzystał sposobności i zachował dystans. Chociaż Stéphanie nie powiedziała tego nigdy wprost, jej czułe zachowanie i prowokacyjny sposób ubierania się trudno było interpretować inaczej niż jako zaproszenie do seksu.

Przyjaźń mężczyzny z kobietą jest możliwa tylko wtedy, gdy nie dojdzie do zbliżenia. Nigdy, przenigdy nie można się przespać z taką osobą. Czasem, a może nawet często, powstaje pewien zamęt, niedopowiedzenie, a nawet prawdziwa żądza posiadania, przy jednoczesnej świadomości, że żadne z nich nie chce wiązać się uczuciowo z tą drugą osobą. Jeżeli przyjaciele przekroczą jednak tę wyimaginowaną barierę, jedyną możliwość stanowi zażyłość typu sex friends, która w najlepszym razie może potrwać kilka miesięcy, do czasu gdy jedno z nich pozna kogoś bardziej w swoim typie, a takie spotkanie przekształci się w prawdziwą miłość. W najgorszym razie oznacza to krótką przygodę – jedną noc, po zbyt suto zakrapianym wieczorze. W obydwu przypadkach koniec może być tylko jeden: gorzka porażka, która zrujnuje doszczętnie wszystkie wysiłki włożone w mozolne budowanie przyjaźni. Po skonsumowaniu znajomości nie pozostaje już żadna nadzieja na kontynuowanie relacji w dotychczasowym kształcie. Obydwie strony są na tym stratne. Decyzja o tym, czy być razem zapada najczęściej w pierwszych dniach lub tygodniach po spotkaniu. Dwa tygodnie to jakiś tajemniczy okres – nabrzmiały niezwykłą atmosferą oczekiwań, iluzji, pożądania, pełen pytań bez odpowiedzi. Czasem powtarzasz sobie „To ona… Ta jedyna!”, a zaraz potem chimeryczne wrażenie rozwiewa się bezpowrotnie, a szlachetny ideał znika na zawsze. Ale jeśli uczucie nie pojawi się na początku, znajomość może przekształcić się w przyjacielskie przywiązanie – tak piękne, a zarazem nadzwyczajne.

Przeciwne zjawisko występuje nadzwyczaj rzadko. Nieczęsto zdarza się, aby dwie osoby, od pewnego już czasu połączone więzami przyjaźni, odczuły nagle i w tym samym momencie potrzebę silniejszego związania się z tą drugą osobą. Aby wzajemny podziw był tak duży, że błoga zażyłość zostanie skonsumowana. Błąd, który być może zrujnuje wieloletni układ oparty na wzajemnym zrozumieniu, a wszystko przez jeden niefortunny akt płciowy…

Czasem jednak kobieta zrywając z mężczyzną oświadcza, że pragnie z nim pozostać w przyjaźni. Czy może się tak zdarzyć, by stać się przyjacielem partnerki, która była nam kiedyś tak droga i której się nadal pragnie? Przyjaźń damsko-męska wydaje się niemożliwa, jeżeli dwie osoby łączyło wcześniej prawdziwe uczucie. Sam pomysł wydaje się poroniony, wypaczony – to zupełna degradacja! Relacja z przyjacielem nie jest już tak bliska, chodzi o zachowanie pewnego dystansu i beznamiętną obserwację. Co gorsza, dojść może do spotkania z potencjalnym nowym partnerem, do oceny przebiegu uwodzicielskiej gry pretendenta, który dzień i noc myśli o pieprzeniu się z tą, którą kocha. To odrażające! Sama myśl o tym wzbudza niesmak. Przyjaźń wydaje się po prostu niemożliwa i nieprawdopodobna po odejściu od siebie osób, które łączyła prawdziwa miłość. Chyba że od rozstania upłynie wiele lat… Chociaż wymagałoby to pełnego wybaczenia tego, co spowodowało zerwanie.

Stéphanie pokazała Franckowi swoje ostatnie obrazy. Surrealistyczny styl jej płócien nie poddawał się łatwo opisowi – postacie ludzkie, często zdeformowane, wtapiające się w kipiące chaosem tło. Coś nadawało im jednak niezwykle osobisty wyraz. Chociaż dotychczas nie udało jej się jeszcze wystawić swoich prac, Franck nie miał wątpliwości, że przyjaciółka zyska jeszcze należne jej uznanie. Talent Stéphanie rzucał się w oczy. Całe szczęście sztuka nie stanowiła dla niej źródła utrzymania. Pracowała w biurze firmy, która sprzedawała uchwyty do lodówek. Była odpowiedzialna za bezpośrednie kontakty telefoniczne z firmami kupującymi uchwyty od jej pracodawcy. Stéphanie była tą pracą głęboko znudzona, ale wykorzystywała możliwość poderwania potencjalnych klientów, którzy na jeden wieczór zostawali jej kochankami. To zatrudnienie wydawało się jedynym sposobem, aby podołać rosnącym z każdym rokiem kosztom utrzymania. Kosztom życia narzuconym przez łapiące zadyszkę w rujnującym biegu współczesne społeczeństwo, ze strachu przed utratą swoich przywilejów uparcie utrzymujące u władzy kolejnych rządzących, którzy troszczą się jedynie o samych siebie, podczas gdy ludzie – społeczeństwo – ugina się pod ciężarem coraz to nowych, ale równie niestrawnych przepisów, praw i rozporządzeń.

Po skonsumowaniu talerza pysznych francuskich ciasteczek oraz filmu Zapętleni, który wyraźnie pokazuje, że nasze obecne zacne rządy to w zasadzie totalna kpina, Franck wrócił do siebie. Po drodze znowu zaczął myśleć o Swietłanie. Z wahaniem zastanawiał się, czy do niej zadzwonić – nawet tylko po to, aby zaspokoić swoją ciekawość i sprawdzić, czy numer, który mu podała, jest prawdziwy. Zaczął już nawet pisać SMS-a, co było znacznie łatwiejsze od rozmowy, podczas której nie bardzo wiedziałby, o czym z nią rozmawiać. W ostatniej chwili powstrzymał się od wysłania zredagowanej mozolnie wiadomości. Przestraszył się, że być może zbytnio się spieszy, a pytanie co u niej słychać może spowodować, że ta młoda kobieta nabierze wobec niego dystansu – był w końcu nadal tylko nieznajomym, którego nagłe zainteresowanie, jak jej minął dzień może się wydawać całkowicie bezpodstawne.

Następnego dnia o siódmej rano ze snu wyrwał go nagle wibrujący dźwięk telefonu. Nie znosił, gdy jego nocny wypoczynek zostawał przedwcześnie zakończony w podobny sposób. Najlepszym rozwiązaniem byłoby oczywiście wyłączenie komórki na noc, ale służyła mu ona również za budzik. Zazwyczaj zwlekał się z łóżka koło dziewiątej. Nie czekały na niego co prawda żadne pilne zajęcia – Franck spędzał czas na oglądaniu filmów, czytaniu książek, czasem szedł na piwo z przyjaciółmi, aby pogadać trochę o życiu i o tym, co ich spotyka. W inne dni zostawał w domu, żeby trochę pogrzebać w Internecie i zastanowić się nad tym, jaki reportaż mógłby ewentualnie zrealizować. Sporadycznie przeglądał też oferty pracy, co wprawiało go jednak w depresyjny nastrój. Te same ogłoszenia powracały niestrudzenie, a gdy zdobywał się wreszcie na wysłanie oferty do potencjalnego pracodawcy – ta pozostawała zazwyczaj bez odzewu. Wiedział już, że w swojej dziedzinie nie może liczyć na nic innego niż fucha fotografa szkolnego, zamawianego okazjonalnie na wesela lub zimą do wykonania portretu Świętego Mikołaja. Franck wypróbował już zresztą wszystkie te możliwości i uznał je za piramidalnie nudne i powtarzalne – nie wymagały one żadnego polotu artystycznego. Nie znalazł dotąd nic, co spełniłoby jego oczekiwania, w każdym razie żadnej z tych prac nie mógłby wykonywać na dłuższą metę.

Kiedy pracował nad reportażem, inspirowała go bieda, brud i zaniedbanie – w Paryżu bez trudu napotykał zatrważające enklawy stanowiące pożywkę dla jego twórczości. Nie był zainteresowany fotografią pocztówkową. Każdy artysta tworzy swój własny wszechświat.

Franck przetarł oczy. Na ekranie telefonu pojawił się SMS od Swietłany. To niepoodziewane zdarzenie sprawiło, że zerwał się szybko z łóżka. Swietłana napisała, że jest wolna w najbliższą niedzielę. Byłaby wdzięczna, gdyby w charakterze przewodnika pokazał jej jedną z pięknych dzielnic Paryża. Swoją wiadomość zakończyła uśmiechniętym emotikonem. Zaskoczony Franck poczuł wielką radość. Nie musiał przeżywać dalszych tortur ani podejmować decyzji, czy i kiedy ma się z nią skontaktować. To ona zrobiła pierwszy krok, co wiele dla niego znaczyło. Ta dziewczyna naprawdę chciała się z nim spotkać, miała szczery zamiar przespacerować się z nim i bliżej go poznać. A może chodziło jej też o coś innego? Tutaj Franck być może nieco się zagalopował. Perspektywa spotkania napełniła radością kolejne trzy dni, które dzieliły go od tego oczekiwanego momentu. Dręczące wspomnienia minionej miłości powoli odchodziły w niepamięć. Franck poczuł się wreszcie gotowy na nowe uczucie. Natychmiast wysłał odpowiedź – oczywiście twierdzącą. Przy okazji podał jej swój adres e-mail. Swietłana odwdzięczyła się tym samym, a jej wiadomość ponownie ozdobił taki jak wcześniej smiley. Prosty symbol nadał tej krótkiej wymianie wiadomości tak sympatyczny wydźwięk, że Franck uznał poznaną dziewczynę za wyjątkową.

Wieczorem zasiadł w oczekiwaniu przed ekranem komputera. Dodał Swietłanę do swoich kontaktów w Skypie. W pewnym momencie ta nieznajoma, z którą kontaktu oczekiwał z tak wielką niecierpliwością, pojawiła się online. Zaczęli rozmawiać, a dziewczyna z pełną otwartością opowiadała mu o pracy, o swoich problemach, jak gdyby Franck był zaufaną jej osobą, którą zna już od wielu lat.

Zwierzyła mu się, że w pracy panuje niezbyt przyjemna atmosfera. Kierowniczka sklepu regularnie napada na sprzedawczynie, które uważa za zupełne niezdary. Często zdarzają się kradzieże, których ktoś dokonuje niepostrzeżenie. Nawet ochroniarz nie jest w stanie spostrzec, kto jest sprawcą. Kierowniczka reaguje histerycznie na te incydenty, paranoicznie oskarżając kolejno wszystkie swoje podwładne. Posunęła się nawet do posądzenia ich o wyimaginowany spisek wymierzony w jej osobę.

Personel to w większości osoby przyjezdne, z zagranicy, dla których Francja stanowi wymarzony cel podróży. Przyjechały w sezonie turystycznym, kiedy to potrzeba więcej rąk do pracy. Poza Swietłaną – Rosjanką, w sklepie pracowała Mołdawianka, dwie Ukrainki, Chinka i Brazylijka. Zespół wieńczyły dwie Francuzki. Ich przełożona była Francuzką, o korzeniach koreańskich ze strony obojga rodziców. Kierowniczka sklepu również była obywatelką Francji. Można powiedzieć, że sklep ten stanowił prawdziwy melting pot. Niektóre sprzedawczynie nie mówiły ani słowa po francusku, ale ten brak zręcznie rekompensowały znajomością angielskiego, niezbędnego do obsługiwania klientów – najczęściej turystów nieposługujących się francuskim. Praca w sklepie dawała Swietłanie możliwość wykorzystania znajomości języków obcych, co w jej odczuciu stanowiło jedyną zaletę tego zajęcia.

Uzgodnili, że spacerować będą w dzielnicy Montmartre. Swietłana nie zdołała jeszcze zwiedzić porządnie Paryża. Teraz, kiedy miała już więcej czasu, postanowiła nadrobić zaległości. Widziała jedynie wieżę Eiffla, ale była tylko u jej podnóża. Kiedy zobaczyła ogromną bryłę z metalu wykrzyknęła: „Co? To jest ta słynna wieża Eiffla? Naprawdę nic nadzwyczajnego!”.

Wieża Eiffla nie wywołała też żadnej szczególnej reakcji u koleżanki z Ukrainy, która towarzyszyła Swietłanie. Ten znany na całym świecie symbol Francji i wyznawanych tam swobód nie zrobił na nich zbyt wielkiego wrażenia, wbrew pierwotnej ekscytacji, jaką wywoływały u nich fotosy oglądane jeszcze przed przyjazdem do Paryża. Właściwe ustawienie migawki, czas naświetlenia kliszy, otwarcie przysłony, która przepuszcza określoną ilość światła – ot, cała magia udanego ujęcia. Odpowiednie operowanie ostrością planu, starannie wybrany kąt widzenia w połączeniu z właściwym wykadrowaniem mogą tchnąć życie w każdą chimerę.

Brak czasu, który odczuwała Swietłana, a który ograniczał jej spacery od początku pobytu w Paryżu, wynikał z tego, że dziewczyna musiała jak najszybciej oddać pracę na zaliczenie swojemu profesorowi. Aby połączyć dwie pasje – sztukę i język francuski – Swietłana postanowiła przetłumaczyć na rosyjski kilka piosenek ze swojego ulubionego pełnometrażowego filmu francuskiego Parasolki z Cherbourga, a następnie dodać je w formie napisów do filmu. Chociaż skończoną pracę Swietłana wysłała przez Internet nieco po terminie, to udało jej się uzyskać najwyższą ocenę. Co za radość! Dzięki temu znalazła się na ostatnim, piątym roku studiów – w dodatku z wyróżnieniem. W nagrodę postanowiła przeznaczyć cały swój czas wolny na rozrywkę zgodną z jej upodobaniami – należało jej się to po podjęciu tak wielkiego wysiłku zakończonego powodzeniem.

Podczas trzech dni oczekiwania Franck otrzymał e-maila od jednego ze swoich przyjaciół – Éliego, który po maturze podjął studia na tym samym kierunku co Franck, ale z niejasnych powodów porzucił je i zdecydował się na kino. Kilka lat później Franck dołączył do niego. Uzasadnił swój wybór cytując Jean-Luc Godarda z filmu Żołnierzyk: „Fotografia jest prawdą. A kino jest prawdą dwadzieścia cztery razy na sekundę!”. Prawda dwadzieścia cztery razy na sekundę… ta myśl jest tak słuszna, że związanych z nią odczuć nie sposób ubrać w słowa.

Élie został wziętym filmowcem w uprawianym przez siebie gatunku kina, na krawędzi geniuszu i szaleństwa, co pozwoliło mu wywinąć się ze snobistycznego obowiązku przynależności do zgromadzonej w tej branży bandy szarlatanów, której członkowie najczęściej zioną do siebie odwzajemnioną nienawiścią, a przepełniająca ich zazdrość prowadzi do częstych wymian ostrych ciosów wymierzanych sobie bez żadnej wyraźnej przyczyny.

Élie wyjechał na dwa miesiące do Libanu, gdzie zastanawiał się nad swoim drugim filmem długometrażowym. Podobnie jak w przypadku poprzedniego projektu, produkcję sfinansować miało kilku hojnych mecenasów – znajomych bliskich kumpli Éliego, którzy nie oczekiwali niczego w zamian. Koszt realizacji przedsięwzięcia miał wynieść co najmniej pięć milionów euro, co pokazuje jak cenna była zażyłość z otaczającymi go przyjaciółmi i pasjonatami, którzy wierzyli w jego talent. W swoim mailu Élie informował Francka, że kończy już prace nad scenariuszem oraz że przyjaciele w Libanie mają się dobrze, podobnie jak cała jego rodzina. Wreszcie mógł odetchnąć głęboko, poczuć się wolnym z dala od dławiącej atmosfery Paryża i zajmowanego tam nędznego lokum. Mieszkanie miało całe piętnaście metrów kwadratowych, czyli było rozmiarów jego łazienki w Libanie – jak sam to dosadnie ujął „jest mniejsze od mojego kibla!”.

Paryż – sztuczne serce Francji. Miasto tylu poświęceń i cierpienia znoszonych w płonnej nadziei na sukces, który nie nadchodzi.

Franck odpisał na wiadomość przyjaciela. Zdał mu sprawozdanie ze swoich ostatnich dni i podzielił się wieścią o spotkaniu z piękną Rosjanką. Szczegółowo opisał moment, kiedy natknął się na jej wzrok i nadzieję, że być może dziewczyna pozwoli mu zapomnieć o cierpieniu ostatnich kilku tygodni spowodowanym przez rozstanie z poprzednią partnerką, również cudzoziemką. Nie będzie jej już uznawał za swoją efemeryczną kochankę, gdy przyjedzie ponownie do Paryża, aby odpocząć i rozerwać się zgodnie ze swoim zwyczajem dwa razy w roku. Franck obiecał, że da znać przyjacielowi, jeśli coś się wydarzy między nim a tą nowo poznaną młodą kobietą, życząc mu, aby dobrze wykorzystał wakacje w słońcu przed ponownym zesłaniem do ponurego Paryża.

Rozdział 2

Franck umówił się na spotkanie ze Swietłaną przy metrze Abbesses. Miał jej pokazać Montmartre łącznie z Sacré-Coeur. Prognoza pogody nie była zbyt zachęcająca – z kłębiących się, ciemnych chmur na niebie w każdej chwili mógł lunąć deszcz. Pojedyncze promienie słońca z trudem przebijały się przez gęstą warstwę nimbusów. Co za niesprzyjająca pogoda na pierwszą randkę!

Franck czekał już od dobrych dziesięciu minut, a wcale nie przyjechał za wcześnie. To Swietłana spóźniała się. Próbował się już do niej dodzwonić, ale od razu włączyła się poczta głosowa.

Nagle, nie wiadomo skąd, przed wejściem do metra pojawiła się para nowożeńców, a zaraz za nią – ekipa filmowa. Grupa skutecznie zatarasowała cały placyk przy metrze. Franck myślał przez chwilę, że znalazł się na planie filmowym. Zauważył operatora przepasanego stabilizatorem kamery. Miał wrażenie, że cały dodatkowy sprzęt waży o wiele więcej od samej kamery – drobnego urządzenia cyfrowego. Ktoś inny obsługiwał przenośny zestaw oświetlenia. Asystent naprowadzał operatora, który nie odrywał wzroku od ekranu LCD. Jeszcze kto inny zajmował się ustawianiem całego towarzystwa – zapewne rodziny i przyjaciół, którzy bez przerwy rozpierzchali się w różne strony. Franck pospiesznie oddalił się, żeby nie wejść w kadr. Zakochani przyjmowali akrobatyczne pozy, blokując przy tym wejście do metra. Cały ten cyrk był niestrawny dla Francka – uznał, że właśnie do takiego wynaturzenia prowadzi nadmiar pieniędzy.

Kiedy wreszcie ludzie mogli swobodnie wyjść z metra, Franck nadal nie dostrzegł Swietłany wśród wychodzących tłumnie pasażerów. Przyglądał się jeszcze chwilę młodej parze, która w dalszym ciągu wywoływała spore zmieszanie. Gdy odwrócił wzrok, zauważył dzieci, które wydając radosne piski tłoczyły się dokoła kucyka. Tuż obok klown dawał popis żonglerski, otoczony ciasnym kółkiem turystów. Na prawo kataryniarz wystukiwał rytm, kręcąc przy tym korbą swojego instrumentu. Co za anachroniczny, a zarazem urokliwy obrazek! Nawet posępna aura nie zdołała przyćmić magicznej atmosfery Montmartre’u.

Kiedy Franck znowu spojrzał w kierunku metra, zauważył kobietę biegnącą w jego kierunku. Nie od razu rozpoznał Swietłanę. Tego dnia miała rozpuszczone włosy, które lekko się kręciły.

Swietłana doskonale opanowała technikę, dzięki której mogła łatwo ujarzmić swoje długie pukle. Najpierw brała prysznic, a potem robiła warkocze, które na koniec rozplatała jeden po drugim. Cała procedura wymagała sporego nakładu czasowego, ale fryzura utrzymywała się niemal przez całe trzy dni. Poprzedniego dnia Swietłana umyła swoje długie włosy, dlatego Franck mógł podziwiać piękne falujące pukle blond – platynowe u nasady, a świetliste na końcówkach. Na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że jest szatynką o jasnym zabarwieniu włosów. Wyglądało na to, że ten naturalny, specyficzny odcień włosów, których pasma sięgały nieco poniżej ramion, zrobił duże wrażenie na Francku.

To niespodziewane zachowanie rozczuliło Francka i wzbudziło nim niezwykłe uczucia. Czyżby padł ofiarą tego, co zazwyczaj nazywamy miłością od pierwszego wejrzenia? Trudno powiedzieć. W każdym razie był jak zahipnotyzowany, oniemiały i oczarowany, gdy ją ujrzał. Spontaniczne zachowanie wraz z wrodzonym wdziękiem zrobiło na nim tak piorunujące wrażenie, że stanął jak oniemiały w miejscu.

Sprawiło to niezwykle harmonijne połączenie cech charakterystycznych dla Swietłany. Zdarzało mu się już poznawać niezwykle piękne kobiety, które były przy tym albo wyniosłe, albo oschłe, bądź też zachowywały się wyzywająco, co całkowicie psuło wrażenie ogólne. Zachowanie tej dziewczyny było zupełnie inne: radosne, ciepłe, a przy tym emanowała ona wyjątkowym wdziękiem.

Na powitanie ucałowali się w policzki – oboje równie rozradowani, co skrępowani spotkaniem. Swietłana przeprosiła za spóźnienie, a Franck zapewnił, że nic się nie stało. Trudno byłoby się na nią gniewać. Sama jej obecność mogła od razu wywołać uśmiech u każdego, nawet pogrążonego w głębokiej depresji, mężczyzny. Była jak piękne zjawisko, której obecność tworzy wyjątkową atmosferę, jak magia słońca wschodzącego na niebie zalewająca świat cudną poświatą lub kantyczka nucona w podzięce za dar życia.

Franck zastanawiał się, która droga najszybciej doprowadzi ich do Sacré-Coeur. Wybrał wreszcie ulicę wprost przed nimi, ze świadomością, że czeka ich strome podejście pod górkę. Franck był już tutaj wiele razy, ale dzięki gęstej sieci uliczek nigdy nie szedł dwa razy tą samą trasą. Bardzo lubił tę dzielnicę i uważał, że doskonale się nadaje na spacer dla zakochanych, zwłaszcza gdyby słońce zechciało im towarzyszyć. Brzydka pogoda nie zniechęciła ich do wspólnego wyjścia, ponieważ oboje pragnęli bliżej się poznać. Rozmawiali trochę o wszystkim i o niczym, jak to często bywa, gdy dwie osoby spotykają się po raz pierwszy. Zadawane sobie nawzajem pytania służą pozyskaniu informacji, wysondowaniu reakcji, sprawdzeniu, w jakim kierunku rozmowa będzie podążać. Swietłana poruszyła kilka banalnych tematów – między innymi nie udawało jej się odsłuchać wiadomości, którą ktoś zostawił jej w poczcie głosowej. Krótka instrukcja dołączona do karty SIM nie była zbyt pomocna. Ponieważ korzystali z usług tego samego operatora, Swietłana podała Franckowi swoją komórkę z prośbą o pomoc. Jakież było jego zdumienie, gdy menu wyświetliło się po rosyjsku – niestety nie potrafił go obsługiwać. Swietłana miała starą Nokię, która lata świetności miała już dawno za sobą. Zaoszczędzone latem pieniądze chciała przeznaczyć na zakup smartfona, żeby być na bieżąco z nową technologią, a może raczej trendami konsumenckimi. Któż się im oprze, nie jesteśmy w końcu jaskiniowcami. Ciągła ewolucja stała się nieuchronnym elementem życia codziennego. Nikt nie ma przecież obowiązku kupowania najnowszej wersji każdego gadżetu, czasem z powodu nowego designu albo rewolucyjnej funkcji, na którą mają się złapać naiwniacy, gdyż przeważnie rewolucja polega wyłącznie na drenażu portfela. Franck wyjął swojego Samsunga – jego model był także bardzo stary. Po krótkich poszukiwaniach w menu, znalazł kombinację cyfr niezbędną, aby uzyskać dostęp do poczty głosowej.

Odsłuchując nagrane wiadomości, Swietłana wybuchła śmiechem. Swój francuski numer podała tylko trzem osobom, ponieważ nie znała w Paryżu prawie nikogo, a jej przyjaciele kontaktowali się z nią przez Internet. Pierwszą osobą, której podała swój numer była koleżanka z Ukrainy. Druga to koleżanka z Rosji, która przyjechała do Francji, by popracować w restauracji na zachodnim wybrzeżu. Swietłana bardzo nie chciałaby wykonywać podobnej pracy. Wolała już sprzedawać torebki, chociaż oczywiście nie uważała tego za swoje docelowe zajęcie. Dwie wiadomości, które tak usilnie starała się odsłuchać, zostawił nie kto inny jak… Franck. Informował ją po prostu, że jest już na miejscu spotkania i ma nadzieję, że wszystko u niej dobrze. Zapytał Swietłanę, z czego się tak śmieje. Zauważyła, że przygląda jej się z czułością. Naturalny i spontaniczny sposób bycia Swietłany bardzo mu się podobał.

Pokonali wiele uliczek pnących się stromo w górę, zanim stanęli wreszcie, wyczerpani, przed bazyliką, gdzie kłębił się spory tłum. W weekendy odbywały się tutaj akrobatyczne pokazy jazdy na deskorolce. Liczni funkcjonariusze CRS – francuskich oddziałów prewencyjnych policji – zapewniali bezpieczeństwo samą swoją obecnością. Aby dotrzeć do schodów prowadzących do budynku przeszli wąską ścieżką między dwoma rzędami barierek – jedynym dostępnym podczas tego zgromadzenia przejściem. Wymijając slalomem wahających się turystów, weszli wreszcie do środka.

Bazylika była nabita ludźmi, dlatego zmuszeni byli posuwać się noga za nogą. Takie wolne tempo pozwoliło im jednak dojść do siebie po pokonaniu wyczerpującej trasy na wzgórze.

Swietłana była niewierząca w sensie wyniesienia Chrystusa do rangi boskiej, co sprawujący władzę w jego czasach wykorzystali do jeszcze lepszego kontrolowania poddanych. Nie odrzucała jednak przepełnionych nadzieją słów i szczytnych ideałów wobec ludzkości i bliźniego, zadawała sobie ważne pytania, poszukiwała. Zastanawiała się nad wartością życia, kondycją człowieka, co jej zdaniem miało znacznie więcej sensu. Dlatego też doceniała imponujący rozmach rozciągającej się przed nią świątyni. Wkroczyli właśnie do wnętrza jednego z ostatnich arcydzieł katolickiej Francji i kontynuowali swój spacer penetrując wszystkie zakamarki bazyliki. Zeszli również do podziemi, aby zobaczyć kryptę. Na zakończenie wspięli się na sam szczyt.

Franck postanowił zafundować Swietłanie bilet wstępu. Również tego sanktuarium nie oszczędziła norma obowiązująca w większości innych zabytków: wejście na kopułę wymaga wysupłania swojej karty bankowej. Ten kapitalistyczny gest umożliwia utrzymanie budynków w dobrym stanie, ograniczenie liczby zwiedzających, a także – co za zbożny cel – stworzenie kilku miejsc pracy. Opłata za wstęp pobierana była zatem ze szczytnych pobudek, co przekonało Francka do zakupienia dwóch biletów. Miały mu one również posłużyć do realizacji własnych celów…

Zakup biletu nie wymagał konfrontacji ze sprzedawcą w okienku – klienci musieli się natomiast zmierzyć ze skomplikowanym urządzeniem najnowszej generacji. Czyli każdy może wykupić sobie tutaj wejście. Ta nowoczesność stanowiła uderzający kontrast wobec charakteru stuletniej świątyni.

Swietłana trzymała w ręce aparat fotograficzny, jednak nie posługiwała się nim, co zdziwiło Francka. Zapytał, czy chciałaby, żeby zrobił jej zdjęcie. Zgodziła się i podała mu go. Swietłana dobrze prezentowała się na ekranie. Była tak fotogeniczna, że robienie jej zdjęć było zaszczytem. Franck miał jednak świadomość, że ich nie dostanie. Każdemu fotografowi zależy bardzo na tym, żeby zachować dla siebie efekt wykonanej pracy, nawet jeżeli zdjęcia nie zostały wykonane w warunkach studyjnych, a sprzętem niskiej klasy. Podobały mu się fotografie, na których uwiecznił Swietłanę, dlatego wyjął swoją starą komórkę, której rozdzielczość pozostawiała wiele do życzenia, i raz jeszcze sfotografował swoją modelkę w różnych pozach. Pomimo kiepskiej jakości zdjęć, cieszył się, że zachowa chociaż kilka ujęć na pamiątkę tego wspólnie spędzonego dnia, gdyby nie było mu już dane ponownie ujrzeć tej młodej kobiety, która wydawała mu się coraz bardziej fascynująca.

Po wejściu na szczyt, Franck w dalszym ciągu bawił się ze Swietłaną – podziwiał ją, przyglądał się jej, prosił fotografując, aby ustawiała się w określony sposób. Migawka otwierała się raz po raz. Turyści przyglądali się im w oczekiwaniu na przejście. Franck nie zauważył nawet, że zatarasował drogę. Był zamknięty w swoim świecie, zahipnotyzowany i pochłonięty fotografowanym obiektem. Ustawiał dziewczynę, pokazywał co ma robić gestem i zachowaniem. Swietłana współpracowała z nim, jak wprawna modelka dostosowywała się do jego wskazówek. Ta dziewczyna miała na Francka magnetyczny wpływ, jakby rzuciła na niego urok i przejęła kontrolę nad jego emocjami. Ona także nie pozostała obojętna na podejmowane przez niego wysiłki— była oczarowana osobowością Francka. Stwierdziła, że jest uprzejmy, rozczulająco miły, a zwłaszcza wzbudza jej czułość i pożądanie. Uwiódł ją bez reszty. Zdawała się myśleć: „niech dalej wkłada tyle pasji w swoje starania, a zobaczymy, co z tego wyniknie”.

Kiedy Franck przyszedł do siebie, natychmiast zauważył, jakiego zamieszania narobił. Nikt nie ośmielił się przerwać jego artystycznego transu. Zwiedzający ustawili się w oczekiwaniu, jakby oglądali uliczne przedstawienie. Franck uśmiechnął się z zakłopotaniem. Gestem ręki dał do zrozumienia, że można przechodzić dalej.

Swietłana podeszła do Francka i powiedziała, że był niegrzecznym chłopcem blokując przejście tym ludziom. W przyszłości musi na niego bardziej uważać. Franck zwrócił jej aparat. Odpowiedział, że będzie miał bardzo dobre wspomnienia z tego miejsca i dodał, że oddanie mu do dyspozycji takiego materiału zdjęciowego może być niebezpieczne, zwłaszcza gdy modelka tak się przykłada do swojego zadania. Powiedział Swietłanie, że bardzo dobrze wychodzi na zdjęciach, bo widać, że dobrze się bawi przed obiektywem. Mogłaby się zainteresować pozowaniem do magazynów o modzie i brać udział w sesjach realizowanych przy pomocy profesjonalnego sprzętu, który znacznie podnosi jakość materiału. Swietłanie nigdy nie przyszło to do głowy, ale zastanowi się nad tym. „Na razie schowam aparat do plecaka” – dodała.

Po zakończeniu zwiedzania wyszli przed budynek, gdzie zaczepiło ich dwóch turystów. Spytali po angielsku, w jaki sposób można zapłacić za wejście na wyższy poziom Sacré-Coeur. Gotówką czy kartą? Franck nie zrozumiał pytania. Jak przystało na szanującego się Francuza znał tylko urzędowy język swojego kraju. Podczas gdy Swietłana przyglądała mu się swoimi wielkimi niebieskimi oczyma, uśmiechając się przy tym czule, Franck wybąkał: Sorry, I don’t speak English i zaczął się pospiesznie oddalać w przeciwnym kierunku. Swietłana bynajmniej nie ruszyła za nim, tylko sprawnie przetłumaczyła pytanie na francuski, aby Franck zrozumiał o co chodzi. Odwrócił się, zdziwiony, że Swietłana wciąż przy nich stoi. Podszedł bliżej i wytłumaczył, że kartą bankową można zapłacić w automacie, a gotówką w okienku obsługiwanym przez pracownika. Swietłana przetłumaczyła odpowiedź, czując na sobie czujne spojrzenie Francka, który stwierdził, że dziewczyna mówi po angielsku jeszcze lepiej niż po francusku, zafascynowany odkryciem, że w wieku zaledwie dwudziestu lat ta młoda dziewczyna zna trzy języki. Powiedział, że w jej towarzystwie nie zginie za granicą, skoro posługuje się ona rosyjskim, angielskim i francuskim. Odpowiedziała ze śmiechem, iż dobrze wie, że jest chodzącym ideałem. W takim razie nie ma na co czekać, tylko powinni się wybrać we wspólną podróż. Francka zaskoczyła taka reakcja. W tej wypowiedzianej żartem sugestii kryła się szczypta prawdy. Zbył tę uwagę milczeniem.

Franck nie wiedział jeszcze wtedy, że Swietłana kupiła już bilety i w najbliższych dniach wybiera się do Belgii i Holandii. Ten krótki wypad miał dla Swietłany duże znaczenie, ponieważ chciała jak najwięcej zwiedzić w Europie – uważała, iż taka okazja może się nie powtórzyć. W głębi duszy miała nadzieję, że Franck postanowi jej towarzyszyć – raczej ze względu na to, że nie chciała jechać sama, niż z innych powodów. Franck nie wyraził jednak takiego zamiaru, gdy podczas spaceru dowiedział się o jej planach. Zapewne chętnie pojechałby z nią – ten pomysł przeszedł mu nawet przez myśl – jednak nie mógł sobie na to pozwolić ze względów finansowych. Istniała także inna przeszkoda – tym razem zawodowa, a ich plany kolidowały ze sobą. Nie było sensu dalej się nad tym zastanawiać.

Franck zasugerował, aby udali się dalej w kierunku parku Buttes Chaumont, na co dziewczyna chętnie przystała. Droga zajęła im dobrą godzinę. Franck nie docenił odległości dzielącej park od bazyliki. Po drodze w dalszym ciągu dzielili się wyrywkowymi informacjami ze swojego życia. Franck opowiadał o pracy fotografika, co wzbudziło duże zainteresowanie Swietłany. Dla niej fotografia stanowiła doskonałą formę ekspresji artystycznej. Zapytała, dlaczego nie zabrał ze sobą aparatu, aby uwiecznić ich spotkanie. Droczyła się z nim…

– Nie mam własnego aparatu… Wypożyczam sprzęt, kiedy pracuję nad reportażem albo sesją zdjęciową – wyjaśnił.

To ją zdziwiło. Nie miała świadomości, że profesjonalny sprzęt tak dużo kosztuje – zwłaszcza obiektywy. Franck posługiwał się nim najwyżej przez dwa dni, dlatego najkorzystniejszym rozwiązaniem było wypożyczenie. Dzięki temu, nie musiał brać kredytu, który trudno byłoby mu spłacać ze względu na niepewną sytuację finansową. W tej chwili Franck był po prostu turystą, który robi zdjęcia komórką. Okazało się, że Swietłana jest kiepskim fotografem. Jej rodzice bardzo chcieli, żeby zrobiła jak najwięcej zdjęć, ponieważ sami nie mieli nigdy okazji do podróżowania po Europie.

Komunikacja między nimi przebiegała całkiem płynnie, a Franck zaczynał doceniać jej znajomość francuskiego. Od czasu do czasu poprawiał niewielkie popełniane przez nią błędy, z czego była bardzo zadowolona. Swietłana miała jednak większe oczekiwania wobec Francuza, z którym rozmawia w jego ojczystym języku. Pragnęła, aby Franck przerywał jej za każdym razem, gdy popełni lapsus językowy i podawał poprawną konstrukcję zdania.

Pobyt we Francji stanowił wielki szok kulturowy dla Swietłany. Ludzie byli tu zupełnie inni niż w jej kraju, odmienny wydawał jej się również ich styl życia. Wszyscy dookoła mówili po francusku, a Swietłana miała poczucie, że jej wypowiedzi są bardzo niezręczne. Koleżanki dodawały jej odwagi, gdyż same nie znały dostatecznie języka, aby prowadzić swobodną rozmowę. W przeciwieństwie do Swietłany, wystarczało im, gdy jakoś zdołały się porozumieć.

Franck uznał trudności Swietłany za normalne – przecież była we Francji pierwszy raz. Nie zdołała się jeszcze oswoić z brzmieniem języka. Swietłanę zdumiewał fakt, że Franck bezbłędnie interpretował jej wypowiedzi, podobnie jak to, że sama też rozumiała każde słowo, które padło z jego ust. W sklepie miewała trudności z rozszyfrowaniem bełkotliwych wypowiedzi niektórych klientów, rodowitych Francuzów, którzy czasem jednak zdawali się mówić w jakimś obcym narzeczu. Możliwość prowadzenia płynnej rozmowy z Franckiem bardzo ją cieszyła, a sprawna komunikacja sprzyjała wzajemnemu poznawaniu się.

Franck nie zawsze poprawiał Swietłanę, gdyż jego zdaniem popełniane przez nią błędy były bardzo nieznaczne. Poza tym był przyzwyczajony do kontaktu z cudzoziemkami i rozszyfrowywania czasem bardzo dziwacznych konstrukcji zdań. Ponieważ nie korygował wszystkich błędów Swietłany, dziewczyna denerwowała się na niego czasem, gdy sama zauważyła swoją pomyłkę. Franck uspokajał ją, że to przecież tylko drobne przeinaczenie odmiany lub szyku wyrazów; jego zdaniem – nic poważnego. Dla niej taki lapsus to koniec świata, wstydziła się tego bardzo i twierdziła, że jest beznadziejna. Interesowało ją wyłącznie perfekcyjne władanie językiem.

Pokonywali drogę do parku, która w znacznej części prowadziła przez posępne zaułki dziewiętnastej dzielnicy. Niektóre z nich śmiało zasługiwały na wyróżnienie w kategorii najbardziej zapyziałego zakątka Paryża, co pozostawało jednak bez wpływu na cenę metra kwadratowego mieszkania – wyższą nawet niż na słonecznym, południowym wybrzeżu Francji. Swietłana poczuła się jak u siebie: obskurne budynki, obdrapane witryny sklepowe, brud i brzydota przypomniały miasto, z którego pochodziła. Bynajmniej nie była to dzielnica, do które turyści ciągnęliby tłumnie, aby kontemplować jej uroki. Znajdowali się obecnie na antypodach tego Paryża, którego piękne widoki zdobią licznie kupowane pocztówki. W takich jednak miejscach odkryć można to, co najbardziej wartościowe w człowieku – z dala od fasadowego uroku i zmanierowanego, mieszczańskiego szyku.

Gdy dotarli wreszcie do parku, udali się na wyspę Belvédère, aby zobaczyć świątynię Sybilli. Tego dnia zamontowano tam tyrolkę – zjazd nad jeziorem kończył się trzydzieści metrów niżej na stałym lądzie. Nastolatki mogły tutaj zakosztować silnych wrażeń, a następnie organizator zapraszał do odwiedzenia parku w regionie paryskim i zakosztowania innych podobnych atrakcji. Była to swego rodzaju próbka marketingowa prezentowana we współpracy z merostwem Paryża. Franck i Swietłana przyglądali się jak młodzi ludzie śmiało podejmują wyzwanie. Skok wymagał odwagi, ale prędkość zjazdu nie robiła już tak imponującego wrażenia. Końcówka była całkiem łagodna – pracownik obsługi pomagał wypiąć się z uprzęży. Franck zrobił w tym miejscu ponownie kilka zdjęć Swietłany w różnych ujęciach.

Podziwiając panoramę, zobaczyli wyraźnie jak długą trasę pokonali. Sacré-Coeur wydawało się stąd małe i odległe. Przy podawaniu sobie aparatu ich ciała zetknęły się nieśmiało. Nie mieli już tutaj nic do roboty, poza obserwowaniem młodych, uwiązanych do liny ludzi, którzy następnie rzucali się w przepaść, dlatego skierowali się w kierunku zejścia. Również to miejsce opanowali pasjonaci adrenaliny, którzy tym razem proponowali dzieciom, aby zakosztowały wspinaczki. Był to raczej zjazd na linie, który miał około osiem metrów. Oparci o balustradę, Franck i Swietłana znowu przyglądali się przez chwilę zmaganiom chętnych do wypróbowania tej atrakcji. Czas szybko im mijał na niekończącej się rozmowie.

Swietłana opowiadała mu o swojej rodzinie. Jej mama pochodziła z Ukrainy, a ojciec był rdzennym Rosjaninem. Powiedziała, że bardzo tęskni za siostrą, ponieważ zwierzają się sobie ze wszystkiego – są jak bliskie przyjaciółki. Swietłana mieszkała teraz w miejscu oddalonym o dwieście kilometrów od rodzinnego miasta, ale odwiedzała rodzinę w wakacje. Pozostałą część roku spędzała w akademiku położonym w samym centrum Irkucka, skąd miała tylko dziesięć minut do szkoły. Jednym z profesorów prowadzących zajęcia ze sztuki był młody, niespełna trzydziestoletni Francuz, który zdaniem Swietłany był czarujący. W innych okolicznościach nie miałaby nic przeciwko temu, aby wdać się z nim w bliższą zażyłość. Franck pomyślał, że tym stwierdzeniem Swietłana pragnęła nadać określony kierunek ich znajomości. Stwierdził, że musi wejść w rolę mężczyzny, który pożąda towarzyszącej mu kobiety. Ich ręce coraz częściej spotkały się.

Franck delikatnie położył dłoń na ręce Swietłany, która spoczywała na barierce tuż obok. Nie wykonała żadnego ruchu, który oznaczałby odrzucenie, co potwierdziło przeczucia Francka. Od tej chwili zrozumiał, że ich spotkanie będzie miało ciąg dalszy, a ta dziewczyna jest równie poruszona jak on sam. Wiedział, że nie może zawieść, gdy nadejdzie odpowiedni moment, aby pokonać pozostałe bariery.

Dość długo zabawili już w tym miejscu, postanowili zatem kontynuować spacer. Franck przytrzymał palcem wskazującym prawej ręki Swietłanę, która chciała zacząć wracać tą samą trasą. W przelocie złapał ją też palcem wskazującym lewej ręki, który zgrabnie zahaczył o jej palec. Chociaż jedno i drugie mogło łatwo wywinąć się z tego delikatnego uścisku, to dotyk był dla obojga przyjemnym uczuciem. Oboje mieli świadomość, że nie chodzi im o zachowanie dystansu, ale o łączność serc. Ściskając jej palce, Franck zaproponował przejście po moście w kierunku wodospadu. W odpowiedzi Swietłana szeroko otworzyła oczy, zbliżyła się do niego i powiedziała, że pragnie zobaczyć to miejsce. Franck lewą ręką złapał Swietłanę za rękę, a następnie wyciągnął prawą dłoń w jej kierunku. Ich palce połączyły się w uścisku. Z zaciśniętymi ustami pogrążyli się w wymownej ciszy, która bynajmniej im nie ciążyła. Franck przyjął z radością ten emanujący ciepłem kontakt. Delikatny dotyk dłoni kobiety, której się pragnie, wyzwala silne emocje. Ten drobny gest jest jak zaproszenie, aby kontynuować uwodzicielską grę. To właśnie ten moment, kiedy wiadomo już, że wydarzyło się coś istotnego, co zapowiada ciąg dalszy i pogłębienie ich relacji. Jak zawarcie paktu albo podpisanie umowy. Przed nawiązaniem takiego porozumienia dwie osoby są jak obce sobie cienie, które następnie łączy wspólnota dusz i nadzieja na narodziny miłości.

Gdy dotarli do wodospadu, Franck zaproponował Swietłanie ponownie, że zrobi kilka zdjęć. Wyraziła zgodę skinieniem głowy. Podbiegła jak mała dziewczynka z błyszczącymi oczami, żeby ustawić się przed obiektywem. Wróciła jeszcze w kierunku Francka, by zostawić plecak u jego stóp, a potem przyjęła stosowną pozę. Po zakończonej sesji zdjęciowej Franck zwrócił aparat właścicielce, która w zamian ponownie podała mu swoją rękę. Dwukrotnie jeszcze, w innych zakątkach parku podjęli tę niewinną i naiwną grę, która obudziła w nich pożądanie.

Zagłębiając się w odległe rejony parku z widokiem na przedmieścia Paryża, gdzie zachowało się nawet trochę drzew owocowych, napotkali całujące się pary. Uśmiechnęli się, nieco skrępowani sytuacją, wymieniając ze spuszczoną głową ukradkowe spojrzenia. W głębi duszy oboje pragnęli się znaleźć na miejscu tamtych, splecionych w uścisku kochanków. Spacer po tej okolicy sprzyjał zapomnieniu się, jednak Franck nie był jeszcze gotowy, a raczej czuł się zablokowany przez swą nieśmiałość. Nie chciał, aby ich pierwszy kontakt miał brutalny charakter, a miał nadzieję, że nastąpi w jak najbardziej naturalny sposób.

Zapadł wieczór i zaczynało się robić zimno. Szli piaszczystą ścieżką, a Franck zapytał Swietłanę, czy chciałaby zjeść z nim kolację. Zaskoczona tą nieoczekiwaną propozycją, Swietłana zawahała się, nie wiedząc jakiej udzielić odpowiedzi. „Czy jestem odpowiednio ubrana?”, „czego naprawdę chce ten mężczyzna?”. Nastąpiło krępujące milczenie. Ta niepewność zdziwiła Francka, który nabrał wątpliwości i zaczął się zastanawiać, czy słusznie postąpił. Czy nie za szybko chciał przejść do następnego etapu ich znajomości, ryzykując zburzenie misternie budowanej zażyłości? Spodziewał się, że z radością przystanie na jego propozycję. Co ją wstrzymywało? Przecież trzymali się za rękę przez całe popołudnie!

Nagle Swietłana zgodziła się.

– Dobrze – rzuciła zdawkowo.

Ta prosta wypowiedź zabrzmiała dość desperacko – jak radykalna decyzja, od której ma zależeć jej dalsze życie…

Franck poczuł ulgę, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. Wyszli z parku i ruszyli chodnikiem, w dalszym ciągu trzymając się za ręce. Dotyk ich palców splecionych w uścisku zaczynał być coraz bardziej intensywny – proporcjonalnie do narastającej między nimi namiętności.

Po drodze zatrzymali się pierwszy raz, właściwie bez widocznej przyczyny, skoro i tak przez cały czas toczyli rozmowę. Było to instynktowne dążenie do tego, aby stanąć naprzeciwko siebie i spojrzeć sobie głęboko w oczy. Wzrok Franka łagodnie podążył niżej, oczarowany urokiem tej uwodzicielskiej Wenus, która również przyglądała mu się zachłannie. O tak – Swietłana pragnęła tego samego co Franck. Musiał teraz zdobyć się na odwagę, by dać jej świadectwo budzącego się pożądania.

Zdecydowanym ruchem Franck zbliżył swoją twarz w kierunku Swietłany pragnąc zakosztować słodyczy jej ust, które rysowały się w odległości dosłownie kilku centymetrów. Swietłana czując, że ta oczekiwana chwila zbliża się nieuchronnie, zagryzła odruchowo dolną wargę, a jej policzki pokryły się rumieńcem. Fizjologia czasem płata figle. Franck natychmiast zmienił kierunek, wpadając w panikę. Cofnął się, widząc zaintrygowane spojrzenie w błękitnych oczach Swietłany, która zastanawiała się, skąd ten nagły zwrot akcji. Franck odwrócił spojrzenie, powoli próbując pogodzić się z tym instynktownym zachowaniem, ujął dłoń dziewczyny, aby kontynuować marsz.

Franck zastanawiał się nad tym gwałtownym przygryzieniem wargi. Czy był to przejaw gwałtownego pożądania? Oznaczało to porażkę jego inicjatywy – rozmyślił się w ostatniej chwili, gdy tylko kilka centymetrów dzieliło go od jej ust, które zlekceważyły jego usiłowania, a których tak mocno pragnął. Była to doskonała okazja, na jaką liczył od czasu, gdy udało mu się złapać ją za rękę. Przegapił przełomowy moment ich relacji, jakby uchylone drzwi zatrzasnęły się przed nim. Pocałunek to przełomowy akt, który jest jak wyzwolenie, a zarazem zaproszenie do dalszego ciągu miłosnej historii. Dlaczego ten pierwszy pocałunek musi być tak trudny? Dlaczego wywołuje tyle obaw, chociaż każdy jest w stanie rozpoznać ten moment, gdy osoba, przed którą stoimy nie pragnie niczego innego, jak właśnie takiego zbliżenia? Tak jak mężczyzna dostrzega ten moment, gdy usta partnerki są gotowe na wspólne doznania, podobnie może stwierdzić, kiedy jej ciało pragnie, aby wziął ją w ramiona.

Przyglądając się jej pełnym ustom – błyszczącym, doskonale nawilżonym stwierdził, że musi ich zakosztować jeszcze tego wieczora. Żaden mężczyzna nie mógłby się im oprzeć. Franck poczuł rosnące pożądanie i stwierdził, że nie może pozwolić, aby odeszła dziś od niego tak wolna, jak przyszła, chociaż miał świadomość związanego z tym ryzyka – ryzyka, że więcej jej nie zobaczy. Czuł, że to spotkanie musi zostać przypieczętowane w niezapomniany sposób.